Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bo gdy praca cię unuży,
Już zgnilizna brzydka wpadnie,
Już robactwo cię owładnie,
Uśniesz nakształt wód w kałuży.

1846. Załucze.



BYWAŁO.
Gawęda z samym sobą.
(URYWEK).

 
Ej! oddałbym, oddał i duszę, i ciało,
Gdyby się tak raźno jak dawniej hulało!
Ej, dawniej lubiłem, gdy bratnio i szczerze,
Zimowym wieczorkiem gromadka się zbierze,
I na niej uradzą z chychotem i krzykiem
Daleko... daleko pojechać kulikiem...
Rząd sanek po drodze jak wicher ucieka,
I słychać gwar dzwonków z daleka, z daleka...
A rumak, co leci, nie znając zawodu,
Gdy stuknie podkową, aż skra tryśnie z lodu.
A droga po śniegu utarta i gładka,
A księżyc, z za chmurki patrzając z ukradka
Na nasze zabawy, na nasze tu życie,
Puszcza się kulikiem po ciemnym błękicie.
Ja wiozę bywało, i strzegę, i tulę
Milutką istotę, com kochał tak czule!
Ej słodkoż to jechać, gdy szczęście me przy mnie!
Jest kogo utulić na wietrze, na zimnie,
I gwarzyć, i marzyć, i prosić u Boga,
Ażeby najdłużej przewlekła się droga.
Wiatr ciepły nas kąpie, a zorza choć blednie,
Od gwiazdek, od śniegu widniutko jak we dnie.
My lecim i lecim po górach, po błoni,
Nasz kulik szeleszcze, tępoce i dzwoni.
A tam gdzieś w pomroce za milę, czy dalej,
Czy w chatach wieczorne łuczywo się pali?