Przejdź do zawartości

Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcza cioci, w której się za młodu kochał jeden wielki malarz francuski, kiedy była w Paryżu jeszcze panną i która od tego czasu ma słabość do artystów. Trzeba prawdziwego nieszczęścia...
— Trudno, proszę pani; powiem stary frazes o kulach i Panu Bogu. Ma mnie pani w ręku i jestem gotów na wszystko. Niech pani powie Eli, że niema takiej rzeczy, którejbym dla niej nie uczynił. Za godzinę przyjdę się pożegnać.
Państwo Rosieńscy zmartwili się widocznie zupełnie szczerze postanowieniem Rdzawicza; Rózi łzy kręciły się w oczach, a Przerwic usiłował mieć minę człowieka, który nic nie widzi oprócz tego, na co mu patrzeć każą.
— Cóż? — spytał Rdzawicz pani Laury, korzystając z chwili, kiedy nikt nie był blizko nich.
— Zupełnie się boję o nią. Nie jadła nic od rana, blada jest, jak po ciężkiej chorobie i trudno z niej słowo wydobyć. Ta dziewczyna okropnie cierpi.
Rdzawicz zamknął oczy i przycisnął rękę do czoła: uczuł, że go porywa coś i ciągnie, jakby gwałtem do pokoiku Eli, ku jej łóżku, do jej ręki i stóp. Było to uczucie ogromnej litości nad istotą słabą, która cierpi i którą z tego cierpienia mogłoby się uleczyć. Na to jednak trzebaby zmusić się, aby dusza wytworzyła to, czego w niej niema: zmusić muszlę, w której niema na to warunków, aby wytworzyła perłę.
— Cóż mam zrobić? — zwrócił się do pani Laury. — Cóż mam zrobić? Mogliby mi tutaj w łeb strzelić, ale ja nic nie potrafię wymyślić.