Przejdź do zawartości

Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

też w tej chwili względem Eli nic, tylko niezmierną rzewność i dobrą wolę, oraz wielkie i święte zobowiązanie, rycerski i konieczny obowiązek, a w sobie czuł niezmierną błogość. Moje święte dziecko — powtarzał w myśli — anielstwo moje, moje ty biedne, małe, moje ty ti... za ten jeden uścisk całe moje życie ci dam!... Czuł, że powiedzieć w tej chwili cokolwiek, byłoby to zepsuć czar, jakiemu równego nie znał; milczał więc, ona zaś pod wpływem jego spojrzenia, jakby pochylała się ku niemu, i czuł, że jest jego...
Wtem spostrzegł, że pani Laura, która odwróciła się ku Morskiemu, nadchodzącemu właśnie z boku pasażu, stała się nagle cała ponsowa, i usłyszał, jak Morski odezwał się do niej:
— Cóż to za śliczna osoba? Któż to jest?
Obejrzał się i, o jakie ośm, lub dziesięć kroków od siebie, w pasażu, ujrzał stojącego Borzewskiego i panią Porzelską, obok zaś Kołolaskiego, pannę Strzeliską i Maryę. Uczyniło mu się ciemno i oddech mu się zaparł, a w mózgu, jakby w czarnej jakiejś otchłani, zawirowały mu nagle płomieniste zygzaki: To ona!... Marya... moja narzeczona... ona... tak dawno jej nie widziałem... to ona...
Nie wiedział, dlaczego nie pada i dlaczego wszystko nie zapada się wokoło... Kiedy otworzył oczy, czy na nowo przejrzał, bo sam sobie sprawy z tego nie zdawał, zobaczył, że Marya, stojąc doń cokolwiek bokiem i nie widząc go, rozmawia żywo i kokieteryjnie z Kołolaskim, równocześnie rzucając spojrzenia na Borzewskiego; w tyle dostrzegł dwóch brunetów z »leibgwardyi«.