Przejdź do zawartości

Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to ładnie siada? A jak idzie po ulicy, powoli, nosek naprzód, i tylko się kiwa z nóżki na nóżkę.
— Cóż ty się kochasz w Lorze, że się tak rozpajęczasz?
— Nie kocham się, ale ją strasznie lubię.
— Ją wszyscy muszą lubić.
— A ta druga, jej siostra, ta pani Bisza, o, to dyabełek! To numer! No, pójdziesz na raut?
— Nie, nie chce mi się.
— Idź, mój drogi. Obetkasz się sławą, jak kot salcesonem.
— No, raześ przecie psa zluzował na odmianę. Musiałbym się ubierać...
— A cóż? Frak i basta. Jak nie masz czego, to skoczę do miasta i przyniosę ci.
— Nic nie mam. A ni krawaty, ani rękawiczek.
— No, to dymam. Oddasz mi pieniądze później. Siedm i pół, prawda? Poczciwy ten Bronn! Jak Boga kocham — gdzież moja czapka?... — takbym go...
Wypadł jak bomba z pracowni.
Natychmiast po wyjściu Tężla, Rdzawicz odłożył na bok swoją udaną nonszalancyę wobec artykułu profesora Bronna, przeczytał go uważnie raz i drugi, potem przeszukał najstaranniej inne gazety, czy istotnie nic w nich niema o jego wystawie, raz jeszcze przeczytał recenzyę Bronna i zaczął układać na stole gazety, tak, jak pierwej, aby Tężel nie poznał, że je ruszał i otwierał. Ponieważ poukładać je zupełnie tak samo było trudno, zgarnął je wszystkie ze stołu na ziemię, z wyjątkiem Kuryera, którego schował do szuflady. Wpadł