Przejdź do zawartości

Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech mi pan wierzy, panie Wejwaro, że nie wiem, czy zrobiliśmy dobrze, pozostawiając tam tatkę. Oby się co złego nie przytrafiło...
— Niech się szanowna pani nie lęka — starał się Wejwara pokrzepić ją na myśli, ale głos jego świadczył, że mu także nie wesoło na duszy — nie może mu się nic stać. Zaraz rano pobiegnę tam...
— Mój panie Wejwaro — ciągnęła pani dalej — przez całą drogę trapi mnie myśl, że z Kondelikiem może się do rana ta buda zarwać...
— Co mama mówi?! — rozełkała się Pepcia — chyba to niemożliwe...
Wejwarze ściskało się serce na widok łez Pepci.
— Niech się pani uspokoi, panno Pepciu, woda jest mała, pan ojciec powróci zdrowo.
Ale gdy się pożegnał z damami, nie skierował się ku domowi, lecz prostą drogą śpieszył napowrót na Żofin. Pójdzie do przystani i przenocuje tam z panem Kondelikiem. Niech się dzieje co chce, wytrwa przy jego łóżku. Gdyby się łazienka urwała, a pan Kondelik zginął, to niech i on zginie razem! Nie mógłby przecież myśleć o połączeniu się z dziewczęciem, któremu zamordował ojca! Wejwara bowiem nie mógł się oprzeć wyrzutom sumienia, że wypadek dzisiejszy do pewnego stopnia stał się z jego winy.
Doszedłszy na Żofin, przekonał się, że łazienka jest zamknięta, a na wołanie jego nie odezwał się nikt. Wszyscy kąpielowi twardo spali, nawet ten,